sobota, 2 kwietnia 2011

III SPOTKANIE PSTK- OKO NA MAROKO


          Ostatni tydzień marca był niezwykle pracowity dla PSTK i obfitował w wiele pozytywnych wydarzeń. W środę 23 marca nasze stowarzyszenie poprowadziło prelekcje Smaki Świata- czyli turystyka kulinarna podczas IX DNI TURYSTYKI, które organizowane są przez studentów Turystyki i Rekreacji na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wystąpienie podzielone było na dwie części teoretyczną i praktyczną. Pierwszą poprowadzili Janek Olczykowski i Marcin Sekida, natomiast drugą Kuba Rybicki, który bardzo ciekawie opowiedział o kuchni środkowoazjatyckiej. Resumując, nasze wystąpienie spotkało się ze sporym zainteresowaniem i zostało przyjęte pozytywnie, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.

         W niedzielę 27 marca spotkaliśmy się w 20-osobowym gronie, aby poznać bliżej kuchnię Maroka. Kilku członków stowarzyszenia w trakcie swoich licznych podróży, odwiedziło ten północnoafrykański kraj, ale jedynie Krystynie Roszak udało się poznać jego kulinaria. Krysia była siłą sprawczą tego spotkania oraz autorką wszystkich potraw. Męska część stowarzyszenia w składzie: Janek, Krzysiek, Łukasz, Marcin starało się nie przeszkadzać w kuchni, a jedynie dokładnie wykonywać polecenia. Tylko Łukasz- Mistrz Patelni- wykazał się kreatywnością i był współautorem przepysznych naleśników.  
Poniżej zdjęcia potraw marokańskich wraz z ich przepisami.


 
Oko na Maroko, czyli jak wyczarować afrykańskie niebo w gębie przy użyciu Tesco,  dwóch ostrych noży, dwóch pożyczonych garnków, czterech palników i czterech mężczyzn :)

            W poniższych przepisach nie podaję ilości poszczególnych składników, pozostawiając Wam swobodę w dobieraniu proporcji i przy okazji nie odbierając przyjemności samodzielnego eksperymentowania w kuchni.

            Najpopularniejszą potrawą Maroka, jedzoną przez wszystkich i wszędzie, jest "zupa biedaków" - harira. Rzeczywiście, koszt wyprodukowania ogromnego gara jest oszałamiająco niski. Potrzebujemy tylko dobrej jakości rosołu (byle nie z kostki, brrrr!) i suchej soczewicy lub cieciorki (ja użyłam czerwonej drobnej soczewicy), która sama pęcznieje i rozpada się w trakcie gotowania, nie musimy więc nic miksować. Ostre przyprawy, czyli pieprz i świeżo mielone chilli - dużo! - i gotowe. Zaostrza apetyt!

            Żeby przyrządzić prawdziwy arabski tajine, potrzebny jest garnek. Najlepiej gliniany, płytki, za to z wysoką stożkowatą pokrywką. W Maroku kupimy je wszędzie, należy tylko dobrze się potargować i zwrócić uwagę na jakość szkliwa. U nas można znaleźć takie na targach staroci (za grosze) lub w dobrych sklepach z wyposażeniem (drogie), ale jeśli nie mamy ochoty na poszukiwania, wystarczy duży garnek z grubym dnem i pokrywką posiadającą dziurkę. Też wyjdzie, choć nie nabierze specyficznego, lekko ziemno-dymnego posmaku.
            Na dno naczynia wlałam kilka kropel oliwy z oliwek, po czym zaczęłam piętrzenie warzywno - mięsnego Jebel Toubkal. Kolejno lądowały na sobie warstwy dużych kawałków cukinii, ziemniaków, marchewki i podsmażonego kurczaka, zamarynowanego wcześniej w mieszance przypraw arabskich. Należą do nich kurkuma, kardamon, imbir, cynamon, słodka i ostra papryka, biały pieprz i mielony kumin. Przy odrobinie wysiłku można taką mieszankę skomponować samemu z tego, co dostępne w Polsce. Przypraw nie oszczędzałam - tajine musi być bardzo aromatyczny, musi i już. Dodatki do potrawy dobieramy wedle własnych upodobań - ja dodałam suszone śliwki, nieobrane migdały i dwie pokrojone na ćwiartki cytryny marynowane w soli. Tak przygotowany stos polałam dość obficie miodem i dosypałam jeszcze trochę przypraw, po czym przykryłam pokrywką i torturowałam na maleńkim ogniu przez dwie i pół godziny. 





            W tym czasie przyrządziłam najprostszą sałatkę świata - tabouleh (czytamy: tabuli). Pokrojone w kostkę pomidory i ogórki wymieszałam z suchą kaszką kuskus, dorzucając pęczek świeżej mięty i sok z kilku cytryn plus odrobina soli. Tabouleh musi posiedzieć godzinkę w lodówce, po czym zabieramy się do jedzenia, najlepiej rękami. Genialne na gorące dni - bosko orzeźwia i syci.





            A na deser zjedliśmy naleśniki, podobne do naszych, polskich, zabójczo słodkie, z miodem, masłem, cukrem i cynamonem (mistrzu patelni, chylę czoła), popijane Berber Whisky, czyli słodką do granic możliwości zieloną herbatą ze świeżą miętą, atrybutem marokańskiej gościnności. 


            Niech Allah ma Was w swojej opiece, moi kochani degustatorzy :)



Autor tekstu: Krysia Roszak, Marcin Sekida
Autorka zdjęć: Olga Jędrzejewska

2 komentarze:

  1. To był udany wieczór - wyśmienita atmosfera, jedzenie i towarzystwo!:) Dziękuję i do następnego razu.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja dodam, że przystawka w postaci suszonych daktyli też zasługuje na uwagę :) Nie będąc w Maroko, za sprawą przysmaków, muzyki i opowieści odbyłam szybką kilku godzinną podróż do północnej Afryki. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń