czwartek, 23 października 2014

Jesteśmy na www.pstk.pl

Od 2011r. prowadzimy własną stronę pod adresem www.pstk.pl na którą serdecznie zapraszamy. 
Na niej najświeższe informacje dotyczące turystyki kulinarnej, wypraw kulinarnych w Polsce, wypraw kulinarnych w Europie i na świecie, degustacji, warsztatów kulinarnych, wiadomości o wydarzeniach kulinarnych m.in. festiwalach kulinarnych w Polsce i na świecie, jarmarkach, piknikach.

http://www.pstk.pl/
 

środa, 27 kwietnia 2011

Potrawy z 4 stron świata

W poniedziałek 11 kwietnia br. PSTK w liczbie 12 osób zawitało w restauracji o wdzięcznej nazwie Potrawy z 4 Stron Świata. Szefem lokalu jest Pan Piotr Szymański, który również jest jej naczelnym kucharzem. Restauracyjka- określenia tego używam tylko ze względu na wielkość lokalu, który jest niewielki- zlokalizowana jest w Poznaniu przy ulicy Żydowskiej 30. 
Słów kilka o naszym Gospodarzu. Pan Piotr jest podróżnikiem i pasjonatem kulinarnym. W menu prowadzonej przez niego restauracji znajdziemy potrawy z wielu krajów Europy, Azji i Afryki.
My zostaliśmy uraczeni potrawami z Serbii, Libanu i Rumunii. 

 Ale po kolei.
Spotkanie rozpoczęło się od wprowadzenia, podczas którego Pan Piotr opowiedział nam o swoich pasjach czyli podróżach i gotowaniu. Audytorium w postaci członków PSTK wsłuchiwało się dokładnie w niezwykle ciekawe opowieści i przygody turystyczno-kulinarne naszego Gospodarza.


Następnie przyszedł czas na pierwszą potrawę. A w zasadzie na 3 potrawy na jednym talerzu, mianowicie:
 PLJESKAVICA- grillowane mięso przyprawione m.in. rozmarynem, papryką z dodatkiem cebuli i czosnku
 ČEVAPČIĆI- grillowane mięso w formie małych roladek przyprawione m.in. słodką papryką, cebulą i kminkiem
LESKOWAČKI UŠTIPCI- kotleciki z grilla z dodatkiem żółtego sera i mielonej słoniny.
Potrawy te wywodzą się z Serbii.


Na drugie danie Pan Piotr zaserwował nam libański krem z soczewicy ze szpinakiem, który w oryginale nosi nazwę Adas Bi Hamod. 


Na "deser" zostaliśmy uraczeni rumuńskim sznyclem w piwie czyli solidną porcją mięsa duszonego w sosie jabłkowo-cebulowym z dodatkiem piwa. 



Biesiada trwała blisko 3 godziny. Humory dopisywały, jedzenie smakowało (choć na ten temat każdy z uczestników musiałby się wypowiedzieć samodzielnie) historiom podróżniczo-kulinarnym nie było końca. 
Panu Piotrowi serdecznie dziękujemy, a wszystkich, którzy jeszcze nie odwiedzili Potraw z 4 Stron Świata, zapraszamy w imieniu jej szefa. 

tekst: Marcin Sekida
zdjęcia: Jakub Rybicki


wtorek, 12 kwietnia 2011

Syberyjskie Jadło

Ten kraj potężny, jego step wielki, nie poznasz go rozumem choćbyś myślał wieki…

Spróbujmy zatem poznać Rosję podniebieniem. Choć i tu niewprawny turysta może się zagubić. Potraw mnóstwo, a to jeszcze ze wszystkich świata stron przywożą nowe. A jeszcze każdy region również swoją kuchnię posiada. Nic dziwnego, regiony Rosji są z reguły większe od Polski. Niniejszy wpis ma na celu poprowadzenie gościa po meandrach rosyjskiej kuchni, wskazanie palcem, co spróbować od razu, a czego lepiej unikać.

Oczywiście, mógłbym napisać tu całą książkę, ale komu by się to chciało czytać? Żeby zawęzić sobie nieco temat, skupię się na największym regionie Rosji – Syberii, w której miałem okazję przez dłuższy czas mieszkać i poznać ją jak najdogłębniej z każdej strony. Wybaczcie, wielbiciele blinów, czeburieków, pielmieni, solanki i uchy! Na wszystko przyjdzie czas i miejsce, a wyżej wymienione potrawy znajdą się w opisie kuchni tuż zza miedzy – bo przecież taka to kuchnia rosyjska, jak i ukraińska czy białoruska. Wschodnia po prostu.

My przenieśmy się dużo dalej, gdzieś w okolice Bajkału, przejdźmy się do restorana i skosztujmy czegoś bardziej egzotycznego. Dobrze, ale jak się tam dostać? – zapyta czytelnik, rozgoryczony roztaczaną przed nim wizją niezwykłych a niedostępnych smakołyków. Nic prostszego. Wsiadamy do pociągu niebylejakiego – bo transsyberyjskiego – i już po trzech dniach podróży z Moskwy jesteśmy w stolicy Syberii Wschodniej – Irkucku. Możemy wybrać również droższy wariant - bezpośredni, kursujący w okresie wakacyjnym pociąg Berlin – Irkuck. 

Wśród wielu pytań dotyczących tak długiej i dalekiej podróży, często pojawia się to najbardziej fundamentalne – co jeść? Tak jakby picie nie było równie ważne:) Otóż, moi drodzy, o nic się nie martwcie – jedzenie przywędruje do was samo, w ilościach ograniczonych jedynie zasobnością waszego portfela. Darujemy sobie wagon restauracyjny, bo choć serwuje dania lepszej jakości niż nasz swojski Wars, to jednak nie jest to miejsce najtańsze. Prawdziwe skarby za to sprzedadzą nam babuszki, czekające na każdej stacji z aprowizacją. Często sprzedaż różnorakich produktów na peronie jest dla nich jedyną szansą na dorobienie kilku kopiejek do dramatycznie niskiej emerytury, więc nie wahajmy się kupić od nich przekąsek.
Ale co kupić? Najczęściej trafimy na pirożki których naturalnie nie należy mylić z naszymi pierogami. Trudno określić dokładnie ciasto, z którego są przyrządzane, natomiast najbardziej przypomina drożdżówkę. Ale czy jedliście kiedyś drożdżówkę nadziewaną ziemniakiem (kartoszką), mięsem, albo kapustą? Kombinacji jest zresztą bez liku, a skład nadzienia jest ograniczony tylko fantazją przyrządzającej go babuszki.  Warto spróbować sosisek w tiestie, czyli parówek w cieście francuskim. Würstchen im Schlafrock (parówka w  szlafroku), jak mawiają Niemcy. Połączenie wydawałoby się karkołomne, a jednak doskonałe – gdy świeże i na ciepło. Do parówek jeszcze wrócimy, tymczasem warto wspomnieć o popularnych suszonych rybach i kalmarach (również suszonych) jako świetnych zakąsek do piwa.
Jeżeli jesteśmy przy piwie, to osobiście polecałbym rodzinę piw Balitka – z numerami od 0 do 9. Jak możemy się domyślić 0 oznacza piwo bezalkoholowe (w Rosji czysty absurd), a 9 najmocniejsze, kriepkoje. Moim faworytem od początku była 7, czyli popularna siemiorka


Nie od dziś wiadomo, że rosyjską specjalnością jest jednak inny trunek. W wagonie restauracyjnym może nie być karty win, ale karta wódek znajdzie się zawsze. Jeżeli chcemy próbować nieco zaoszczędzić, babuszki są przygotowane i na tę okazję, choć formalnie sprzedaż alkoholu na terenie kolei jest zabroniona. Naturalnie piwo nie jest prawnie uznawane za alkohol, co ostatnio próbuje zmienić rosyjska Duma, ku powszechnemu społecznemu oburzeniu. 

Tego, że wódka jest dobrym sposobem na integrację ze współpasażerami, nikomu tłumaczyć nie trzeba, także zabranie w podróż jakiejś polskiej butelki bez wątpienia pomoże skruszyć pierwsze lody. W zamian za to Rosjanie poczęstują nas „od duszy” tym, co mają najlepszego. W kolejowym „pakiecie standardowym” bez wątpienia znajdą się ogórki kiszone, suszone kalmary, jakaś rybka, czasem kurica (kura), co bogatsi mają również kiełbasę. Jeżeli chcemy poznać kuchnie rosyjską w całym jej bogactwie, nie ma innej rady, jak zaprzyjaźnić się z towarzyszami podróży!

Ten sprytny manewr może nie przynieść oczekiwanych rezultatów w przypadku Chińczyków (Kitajców), których całe zastępy podróżują na tej trasie. Po pierwsze, z reguły nie znają rosyjskiego, po drugie, często nie wykazują zainteresowania alkoholem, a po trzecie, spożywają głównie… zupki chińskie! (oczywiście również do kupienia na trasie) Tak, to nie żart, w dodatku wydaje się że nie jedzą nic innego. O fakcie konsumpcji zupki poinformuje nas niezwłocznie siorbanie i mlaskanie, będące w kulturze chińskiej wyrazem uznania dla smaku specjału.

Gdy jednak znudzą się nam pirożki, nie będą cieszyć suszone ryby ani integracja z innymi pasażerami, nadejdzie czas na coś nowego. Prawdopodobnie do tego czasu pociąg będzie już daleko na Syberii, będziemy więc mogli spróbować ryby-legendy, omula. Centralą rybną jest w tym przypadku największa położona bezpośrednio nad Bajkałem stacja kolei transsyberyjskiej, Sljudanka. Podczas krótkiego postoju pociąg tłumnie oblegają babuszki, z których każda ma „najlepszą rybę na świecie”. Do wyboru mamy cieplutkiego omula gorjaczewo kopczenija, czyli wędzonego na gorąco, oraz chłodnego chołodnogo kopczenija. Jeden i drugi są przepyszne, aczkolwiek wydaje się, ze polskim gustom lepiej odpowiada ryba na ciepło. Omul to endemit- żyje tylko w Bajkale i nie dostaniemy go nigdzie poza jego okolicami. Kosztuje grosze i gwarantuję, że po konsumpcji będziecie żałować, ze nie kupiliście więcej! Mniej popularną, co nie znaczy że mniej smaczną rybą jest charus, czyli lipień syberyjski.

 omule

Jadąc przez tajgę zauważymy, że pasażerowie coraz częściej chrupią orzechy cedrowe (kierowe oriechi). Przysmak nieco droższy, aczkolwiek bez wątpienia wart swojej ceny. Jeżeli na syberyjskim szlaku spotkamy postawnego mężczyznę z maczugą (sic!), będzie to najprawdopodobniej zbieracz owych orzechów. Wali się w taki cedr i czeka, aż orzeszki spadną, potem trzeba je pozbierać. Ot, cała filozofia, wymaga to jednak więcej pracy niż oskubanie słonecznika .Niewielkie orzeszki spełniają zresztą podobną funkcję co pestki słonecznika – jest co zrobić z rękoma i są po prostu smaczne.

Czas jednak wreszcie wysiąść z pociągu i pójść do prawdziwej restauracji. Chociaż może lepiej nie? Klasyczny riestoran w wydaniu rosyjskim to ciemna knajpa ze ścianami z dykty, lepiącą się ceratą, opryskliwą obsługa i najczęściej jedną potrawą, która akurat jest daniem dnia. Na szczęście w Irkucku znajdziemy również wiele dużo lepszych lokali. A w nich: pozy, nazywane w innych częściach Centralnej Azji mantami, czyli okrągłe kluski z ciasta faszerowane mięsem, przypominające nieco podlaskie kartacze. Mięso jest w bulionie, dlatego warto delikatnie kroić ciasto, żeby gorący wywar nie opryskał nam koszuli. Pozy to flagowe danie kuchni buriackiej, do której należy również samsa, u nas nazywana samosą. Jest to przekąska w postaci trójkątnego pierożka, smażonego na głębokim oleju. Jako nadzienie służą najczęściej ostro przyprawione warzywa, czasami również mięso. Indyjską odmianę samosy możemy znaleźć u nas w Greenway’u. Płow to kolejna potrawa potrawa z Azji Środkowej, przyniesiona być może wraz z pracownikami z innych republik byłego ZSRR. Zadomowił się jednak na tyle, że jest podstawą menu w stołówce uniwersytetu w Irkucku. Danie niby proste, ale wszystko zależy od odpowiedniego przygotowania i doprawienia. Jest to po prostu ryż z kawałkami mięsa, cebulą i marchwią, z mięsem lub bez. Najlepszy płow bezapelacyjnie robią Uzbecy, więc polecam w celu jego konsumpcji odnalezienie lokalu z kuchnią uzbecką. Buchlor to stosunkowo rzadko spotykana potrawa buriacka, są to obgotowane kawałki wołowiny lub dziczyzny. Jeżeli o dziczyźnie mowa, to nie zapominajmy o klasycznej stroganinie czyli zmrożonym mięsie, najczęściej sarny, struganym na cienkie paski. Wszystko to piękne, ale konia z rzędem temu, kto odnajdzie wszystkie te potrawy w jednym riestoranie.
samsa


                                                                           pozy

Słów kilka o Irkucku. Mieszkając tam przez dłuższy czas, zaopatrywałem się w produkty (art. spożywcze) na centralnym rynku (cientralnyj rynok). Wszystkie drogi tam prowadzą i, jeśli sami tam przypadkiem nie trafimy, to każdy bez wahania wskaże nam drogę. A na rynku… skarby świata! To chyba jedyne miejsce, w którym możemy znaleźć wszystkie ww. potrawy, jeżeli tylko nie przestraszy nas widok ponurych panów siedzących dookoła i łypiących podejrzliwie na ciekawskiego turystę. Knajpki uzbeckie, tadżyckie, azerskie, mongolskie i inne sąsiadują ze sobą na bardzo małej przestrzeni, tak że w każdej mieści się ledwie kilka stolików. Wszędzie tłok i gwar. Kto raz był na azjatyckim targu, wie o czym mówię – można to kochać lub nienawidzić. Pulchne Buriatki sprzedają przepyszna śmietanę i twaróg. „Malczik, paprobujcie!” – podstawiają łyżki pełne świeżego twarogu. Nasz twaróg jawi się przy niczym polo-cocta przy coca-coli. Niebo w gębie. I nie przeszkadza nawet ta łyżka, którą zaraz po mnie Buriatka daje kolejnemu klientowi.
Ceny na rynku są niższe niż w normalnych sklepach, nie spodziewajmy się jednak, że będzie taniej niż w Polsce. To w końcu Syberia, kraj zimny i lesisty, dużo tu niedźwiedzi, a mało zboża. Dobrze rosną tylko ziemniaki. A transport, jak wiadomo, kosztuje. Poza rybami, które są rzeczywiście tanie (omul do kupienia oczywiście na rynku!), żywność jest dość droga. Najdroższe jest mięso. Do tego stopnia, że gdy kiedyś znajomi zabrali mnie na ognisko, ze zdumieniem zobaczyłem, że smażą na nim… parówki! Na moje uwagi, że to jednak trochę dziwne i dlaczego nie kiełbasa, stwierdzili ze zdumieniem że na kiełbasę to oni pieniędzy nie mają, zresztą, kto to słyszał, żeby kiełbasę na ognisku marnować!
Na zakończenie, popitka. Jak wiadomo, Syberia jest krainą zimną, a jednym ze sposobów na rozgrzewkę jest picie alkoholu, dlatego nie zdziwmy się, gdy ktoś poda do obiadu wódkę. To zupełnie normalne i całkiem niezłe połączenie. Innym kultowym napojem jest czaj, czyli herbata. Wypijana w ilościach dla nas zupełnie nieprawdopodobnych. Techniki jej parzenia są różnorodne i nie zawsze dla mnie zrozumiałe – a to przelewanie ze szklanki do szklanki, a to podwójne parzenie, czasem po prostu banalne dolewanie mleka. Bez wątpienia herbacie poświęca się tu więcej szacunku i uwagi niż w Polsce – także nigdy nie odmawiajmy zaproszenia na małą filiżankę. 

A gdy już wszystko zjemy, wypijemy i ewentualnie poszwędamy się po przybajkalskich okolicach, będziemy mogli wrócić do domu. A raczej – zmusi nas do tego kończąca swoją ważność wiza. Ale życie nigdy już nie będzie takie same… Do dziś budzi mnie w nocy ten sam koszmar – babuszka trzyma przede mną wielkiego, gorącego omula… Dopiero co uwędzony, jeszcze paruje, a zniewalający zapach roznosi się dookoła... Ludzie spoglądają na mnie z zazdrością: ten to ma rybę! Siadam przy stoliku, popijam herbatę, wącham, rozkoszuję się jeszcze chwilkę… biorę pierwszy kęs i… okazuje się, że jest to zwykły, polski karp!


autor tekstu i zdjęć: Kuba Rybicki 

sobota, 2 kwietnia 2011

III SPOTKANIE PSTK- OKO NA MAROKO


          Ostatni tydzień marca był niezwykle pracowity dla PSTK i obfitował w wiele pozytywnych wydarzeń. W środę 23 marca nasze stowarzyszenie poprowadziło prelekcje Smaki Świata- czyli turystyka kulinarna podczas IX DNI TURYSTYKI, które organizowane są przez studentów Turystyki i Rekreacji na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wystąpienie podzielone było na dwie części teoretyczną i praktyczną. Pierwszą poprowadzili Janek Olczykowski i Marcin Sekida, natomiast drugą Kuba Rybicki, który bardzo ciekawie opowiedział o kuchni środkowoazjatyckiej. Resumując, nasze wystąpienie spotkało się ze sporym zainteresowaniem i zostało przyjęte pozytywnie, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.

         W niedzielę 27 marca spotkaliśmy się w 20-osobowym gronie, aby poznać bliżej kuchnię Maroka. Kilku członków stowarzyszenia w trakcie swoich licznych podróży, odwiedziło ten północnoafrykański kraj, ale jedynie Krystynie Roszak udało się poznać jego kulinaria. Krysia była siłą sprawczą tego spotkania oraz autorką wszystkich potraw. Męska część stowarzyszenia w składzie: Janek, Krzysiek, Łukasz, Marcin starało się nie przeszkadzać w kuchni, a jedynie dokładnie wykonywać polecenia. Tylko Łukasz- Mistrz Patelni- wykazał się kreatywnością i był współautorem przepysznych naleśników.  
Poniżej zdjęcia potraw marokańskich wraz z ich przepisami.


 
Oko na Maroko, czyli jak wyczarować afrykańskie niebo w gębie przy użyciu Tesco,  dwóch ostrych noży, dwóch pożyczonych garnków, czterech palników i czterech mężczyzn :)

            W poniższych przepisach nie podaję ilości poszczególnych składników, pozostawiając Wam swobodę w dobieraniu proporcji i przy okazji nie odbierając przyjemności samodzielnego eksperymentowania w kuchni.

            Najpopularniejszą potrawą Maroka, jedzoną przez wszystkich i wszędzie, jest "zupa biedaków" - harira. Rzeczywiście, koszt wyprodukowania ogromnego gara jest oszałamiająco niski. Potrzebujemy tylko dobrej jakości rosołu (byle nie z kostki, brrrr!) i suchej soczewicy lub cieciorki (ja użyłam czerwonej drobnej soczewicy), która sama pęcznieje i rozpada się w trakcie gotowania, nie musimy więc nic miksować. Ostre przyprawy, czyli pieprz i świeżo mielone chilli - dużo! - i gotowe. Zaostrza apetyt!

            Żeby przyrządzić prawdziwy arabski tajine, potrzebny jest garnek. Najlepiej gliniany, płytki, za to z wysoką stożkowatą pokrywką. W Maroku kupimy je wszędzie, należy tylko dobrze się potargować i zwrócić uwagę na jakość szkliwa. U nas można znaleźć takie na targach staroci (za grosze) lub w dobrych sklepach z wyposażeniem (drogie), ale jeśli nie mamy ochoty na poszukiwania, wystarczy duży garnek z grubym dnem i pokrywką posiadającą dziurkę. Też wyjdzie, choć nie nabierze specyficznego, lekko ziemno-dymnego posmaku.
            Na dno naczynia wlałam kilka kropel oliwy z oliwek, po czym zaczęłam piętrzenie warzywno - mięsnego Jebel Toubkal. Kolejno lądowały na sobie warstwy dużych kawałków cukinii, ziemniaków, marchewki i podsmażonego kurczaka, zamarynowanego wcześniej w mieszance przypraw arabskich. Należą do nich kurkuma, kardamon, imbir, cynamon, słodka i ostra papryka, biały pieprz i mielony kumin. Przy odrobinie wysiłku można taką mieszankę skomponować samemu z tego, co dostępne w Polsce. Przypraw nie oszczędzałam - tajine musi być bardzo aromatyczny, musi i już. Dodatki do potrawy dobieramy wedle własnych upodobań - ja dodałam suszone śliwki, nieobrane migdały i dwie pokrojone na ćwiartki cytryny marynowane w soli. Tak przygotowany stos polałam dość obficie miodem i dosypałam jeszcze trochę przypraw, po czym przykryłam pokrywką i torturowałam na maleńkim ogniu przez dwie i pół godziny. 





            W tym czasie przyrządziłam najprostszą sałatkę świata - tabouleh (czytamy: tabuli). Pokrojone w kostkę pomidory i ogórki wymieszałam z suchą kaszką kuskus, dorzucając pęczek świeżej mięty i sok z kilku cytryn plus odrobina soli. Tabouleh musi posiedzieć godzinkę w lodówce, po czym zabieramy się do jedzenia, najlepiej rękami. Genialne na gorące dni - bosko orzeźwia i syci.





            A na deser zjedliśmy naleśniki, podobne do naszych, polskich, zabójczo słodkie, z miodem, masłem, cukrem i cynamonem (mistrzu patelni, chylę czoła), popijane Berber Whisky, czyli słodką do granic możliwości zieloną herbatą ze świeżą miętą, atrybutem marokańskiej gościnności. 


            Niech Allah ma Was w swojej opiece, moi kochani degustatorzy :)



Autor tekstu: Krysia Roszak, Marcin Sekida
Autorka zdjęć: Olga Jędrzejewska

niedziela, 13 marca 2011

II spotkanie Polskiego Stowarzyszenia Turystyki Kulinarnej

Kto był ten wie, że II spotkanie Polskiego Stowarzyszenia Turystyki Kulinarnej sponsorowała literka P jak Pesto. Razem gotowaliśmy, uczyliśmy się, ale przede wszystkim skonsumowaliśmy tagiatelle w pesto oraz kurczak w pesto podany z boczkiem (przepis dostępne na blogu w dziale 'przepisy kulinarne').

Dziękujemy, że przyszliście - zapraszamy do zdjęciowych wspominek :)

Pozdrawiamy
Zespół Polskiego Stowarzyszenia Turystyki Kulinarnej

Zaczęło się kulturalnie od włoskiego wina...

niektórzy cieszyli się i bez niego

mowa powitalna mistrza pesto Janka!

słów kilka o oliwie

ruszamy z pesto

pesto etap II

pesto con pasta czy pasta con pesto oto jest pytanie :)

pasta czyli odwieczny wybór polaka:

sztuka dobrego nawijania...

czy skuteczne rzemieślnictwo :-)

nie zapomnij o parmezanie!

ustal na początku kto to wszystko pozmywa

lub zadzwoń po MR. Tymka!

el kurczako con pesto - step uno

boczunio na deskunio

przypiecz pt(kurcz)aka

na brązowo :)

i nie zapomnij podzielić równo mięsa!

na jedenaścioro :)

efekt końcowy "kurczak w pesto"! wyglądało ładnie...

a smakowało tak niesamowicie, że niektórzy jedli palcami :)

czwartek, 10 marca 2011

Nowa odsłona sosu pesto!

Gorrrąca włoska atmosfera towarzyszyła nam na II spotkaniu Polskiego Stowarzyszenia Turystyki Kulinarnej. Oprócz lekcji gotowania, bezcennych porad, i opowieści o kuchni włoskiej ewidentnie dało się zobaczyć entuzjazm w grupie - wręcz wylizane talerze :)


Przepis na "Tagliatelle w pesto"



Składniki:
1. Makaron Tagliatelle
2. Pesto: orzeszki pinii, świeża bazylia, oliwa z oliwek extra vergine, ser parmezan lub pecorino, sól
3. Mozzarella
4. Oliwki zielone
5. Pomidorki koktajlowe




Sposób wykonania:
Przygotowujemy pesto: ucieramy składniki w moździerzu lub w blenderze: świeżą bazylię,
orzeszki pinii, parmezan, sól oraz oliwę z oliwek extra vergine.
Można ewentualnie kupić pesto ale lepsze jest jak sami zrobicie. Gotujemy makaron al dente, soląc wodę zaraz przed wrzuceniem makaronu lub zaraz po wrzuceniu go do wrzątku. Po ugotowaniu odcedzamy i przekładamy do dużej patelni bądź garnka. Dodajemy świeżego pesto i mieszamy aby się dokładnie rozprowadziło po makaronie. Do takiej pasty wrzucamy oliwki w całości ale drylowane, pomidorki przekrojone na pół oraz pokrojoną w kostki mozzarellę, krótko mieszamy na małym ogniu aż mozzarella lekko się stopi. Po wyłożeniu na talerz posypujemy startym parmezanem, można przystroić listkiem bazylii. Palce lizać!




Przepis na "Kurczaka w pesto podanego z boczkiem"



Składniki:
1. Piersi z kurczaka
2. Pesto: orzeszki pinii, świeża bazylia, oliwa z oliwek extra vergine, ser parmezan lub pecorino, czosnek, sól
3. Boczek wędzony- pokrojony w cienkie plastry
4. Sałata lodowa
5. Cebula czerwona
6. Pomidory

Sposób wykonania:
Piersi z kurczaka kroimy na dość duże kawałki, wkładamy do miski i dodajemy do niego pesto wykonane jak w przepisie na Taglietelle z pesto z tą różnicą że dodajemy czosnek. Mieszamy dokładnie i pozostawiam
y na chwilę. Przygotowujemy talerze na których rozprowadzamy sałatę lodową pokrojoną lub podartą jak kto woli, na nią kładziemy cebulę czerwoną w talarkach oraz pomidory pokrojone w ząbki na krańcach talerza. Wcześniej przygotowanego kurczaka wykładamy na rozgrzaną na patelni oliwę z oliwek, musi się usmażyć i nabrać złotego koloru. Następnie wykładamy go na wcześniej przygotowany talerz. Na kurczaka rozkładamy pokrojone plastry boczku, posypujemy całość startym parmezanem i podlewamy oliwą z oliwek. Palce lizać!

Smacznego!!!


Autor przepisów: Jan Olczykowski
Zdjęcia: Olga Jędrzejewska